Trudno być fanem języka niemieckiego, skoro
motyl to Schmetterling. Co innego papillon, butterfly albo farfalla – przepraszam,
że pomijam rodzajniki. Jestem akurat w Stuttgarcie, więc korzystam z okazji –
siedzę przed telewizorem i porównuję. Już po dwóch meczach zostałem sympatykiem
niemieckiego stylu komentowania zawodów sportowych.
W Polsce – chyba żadna stacja z TVP,
Eurosportem i Canalem+ na czele – nie jest wolna od grzechu poufałości.
Wszystko jedno, czy oglądamy biegi lub skoki narciarskie, turniej tenisowy albo
rozmowy z piłkarzami po każdym meczu ligowym – zawsze słyszymy, że Justyna to,
Kamil tamto, a Agnieszka siamto. Rozumiem, że dziennikarze blisko związani z
konkretnymi dyscyplinami są po imieniu z Kowalczyk, Stochem, Radwańską i wszystkimi
wielkimi polskiego sportu. Ale czy słuchacze i czytelnicy muszą o tym wiedzieć?
W „Tenisklubie” przyjęliśmy zasadę, że – niezależnie od stopnia znajomości – z
juniorami rozmawiamy na „ty”, natomiast ze sportowcami pełnoletnimi już na
„pan” i „pani”.
To też jest efekt zalewającej nas fali
anglicyzmów. W świecie anglosaskim wszyscy do wszystkich zwracają się per
„you”. Źle jednak, że w Polsce temu słowu nadano tylko jedno znaczenie – „ty”.
A są przecież jeszcze „wy”, „pan”, „pani”, „państwo”...
W Wielkiej Brytanii nigdy nie słyszałem, aby
komentator BBC pozwalał sobie mówić o Murrayu po prostu Andy – nie, zawsze pada
imię i nazwisko, samo nazwisko albo narodowość tenisisty. Tak samo jest w
Niemczech. Gdy we wtorek Bayern rozbijał Porto, goli nie strzelali jacyś Thiago,
Jerome, Robert, Thomas, Jackson i Xabi, lecz Alcantara, Boateng, Lewandowski,
Mueller, Martinez i Alonso.
Jeszcze bardziej zgrzyta, kiedy po meczu
reporter lub reporterka rozmawia z piłkarzem, konsekwentnie zwracając się do
niego na „ty”, ten zaś odpowiada w grzecznej formule „pan”, „pani”. Czyż nie
jest to dobry przykład dysonansu?
Wszelkiego rodzaju teleturnieje, konkursy
radiowe i rozmowy na antenie z widzami i słuchaczami to już szczyt nie tylko
braku kultury, ale wręcz zwykłego chamstwa. Kilka tygodni temu słyszałem, jak
starsza pani zatelefonowała do radia w imieniu wnuka, który chciał coś wygrać.
Prowadzący audycję dopytał o imię kobiety (niech jej będzie Barbara), a potem z
uporem godnym dużo lepszej sprawy jechał tą Basią chyba przez minutę, mimo że
rozmówczyni nie zgodziła się na tę konwencję, za każdym razem zwracając się do
prezentera „proszę pana”.
Jeżeli godzimy się (ja raczej niechętnie) na
„tykanie” sportowców, telewidzów i słuchaczy, to przygotujmy się na to, że
narciarz, piłkarz czy tenisista zwróci się kiedyś do dziennikarza z pytaniem: –
Marku, Przemku, Darku, Jacku... Dlaczego wasi koledzy nie rozmawiają w tej
konwencji z politykami? Chętnie byśmy usłyszeli, co mają do powiedzenia Bronek,
Ewa i Jarek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz